niedziela, 29 lipca 2012

Dzień 22.

   Wczorajszy suto zakropiony wieczór, opóźnił nasz dzisiejszy start. Dobrze, że wziąłem alkomat! Zresztą nic nas nie goniło, a poranek był piękny, choć chłodny. Zapowiadał się słoneczny, bardzo ciepły dzień. W planie mieliśmy dojechać do odległej o nieco ponad trzysta kilometrów Karumby położonej przy ujściu Norman River.

   Gdy wstałem, akurat świtało. Nalałem wody z baniaków awaryjnych do zbiornika i poszedłem do naszego ogniska. Jeszcze się tliło. Szybko naznosiłem suchych gałęzi i rozpaliłem je na nowo, tak że budzące się po kolei zmarzluchy miały się gdzie ogrzać myjąc zęby. Wyjechaliśmy dopiero kilka minut po 11.00 i na wszelki wypadek pierwsze kilkadziesiąt kilometrów do Croydon prowadziła Ola. Po drodze jedyną „atrakcją” były dziesiątki rozjechanych kangurów i żerujące na ich zwłokach wielkie czarne ptaszyska. W Croydon zatrzymaliśmy się na tankowanie i lody. Miasteczka, które teraz mijamy to typowe osady outbacku. Są maleńkie, ale mają wszystko co potrzebne ludziom do życia, tak by nie musieli jeździć setek kilometrów do większych ośrodków. W każdym z nich jest sklep, szkoła, knajpka, kościół i stacja benzynowa pełniąca zarazem funkcję warsztatu. A w tych kapinkę większych często również jakieś boisko czy pole golfowe, basen, przychodnia i kemping. Mieszka w nich od stukilkudziesięciu do półtora tysiąca osób. A łączy je jedno: są ciche, spokojne i puste. Kolejny przystanek zrobiliśmy w Normanton, już na Burke Developmental Road. Tam pierwsze kroki skierowaliśmy do dosyć nietypowego centrum informacji turystycznej. Zwykle w takich miejscach jest regał z ulotkami na temat lokalnych atrakcji oraz siedzi ktoś very friendly, natychmiast oferujący swoją pomoc. Tutejsze centrum mieści się w wielkim, może nawet zabytkowym budynku i oprócz standardowego wyposażenia prezentuje kilka ciekawych ekspozycji. Najbardziej zainteresowała nas ta, dotycząca powodzi, które co kilkanaście lat nawiedzają ten region. Było na niej sporo zdjęć pokazujących jak wygląda miasteczko w czasie takich kataklizmów. Wierzyć się nie chce, że ten wielki, płaski teren może być zalany kilkumetrową warstwą wody. Natknąłem się tam również na polski akcent. Na stoliku leżał plik spiętych kartek opowiadający dzieje Krystyny i Romana Pawłowskich. Gdy je czytałem zdałem sobie sprawę, że skądś znam tę historię i zacząłem szukać we własnej pamięci. W końcu znalazłem i polecam wszystkim zainteresowanym tę lekturę.

Pomnik krokodyla w Normanton

   Z Normanton pojechaliśmy już prosto do wymarłej Karumby w której nie uświadczyliśmy otwartego sklepu, a czynną stację benzynową trafiliśmy dopiero za trzecim podejściem. W Karumbie byliśmy do zmierzchu, bezskutecznie szukając miejsca z którego moglibyśmy spojrzeć na zatokę Karpentaria. Widzieliśmy za to boisko futbolowe, na którym zamiast piłkarzy pasło się kilkadziesiąt kangurów. Wystarczyło jednak wypuścić z aut szóstkę naszych dzieciaków, by w kilka chwil po kangurach nie było śladu.

Potencjalni samobójcy

Ujście Norman River do Zatoki Karpentaria

  Jako, że żadna restauracja nie była czynna, kolację przygotowaliśmy sobie we własnym zakresie, parkując nad brzegiem Norman River. Ostatni odcinek trasy na dzisiaj to czterdzieści kilometrów z powrotem Burke Developmental Road na znajdującą się mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Karumbą, a Normanton rest areę. Jechaliśmy już po zmroku bardzo powoli, bo kangurów na poboczach były setki i nigdy nie wiadomo co takiemu strzeli do łba. Na miejsce dotarliśmy po 20.00. Maja i Tomek zasnęli nam po drodze. Dobrze, że Ola wykąpała ich zaraz po kolacji.

Susły

   My chyba też zaraz się położymy, bo jakoś nikt nie ma ochoty na imprezowanie, zwłaszcza, że miejsce nie jest szczególnie ładne, a wokół roi się od kamperów i przyczep. Jeszcze tylko Tomek wpadł na chwilę przejrzeć z Olą mapę i omówić plan na kolejne dni.

Przebieg dziś: 365,10 km
Razem: 4 223,00 km

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz