Noc była bardzo
zimna. Temperatura spadła do 8°C, więc pobudka nie należała do najmilszych.
Żeby choć trochę zwiększyć komfort poranka szybko przebrałem się, umyłem zęby i
przejechałem dzielące nas od Dreamtime Cultural Centre pięć i pół kilometra
nastawiając grzanie na maksa. Jak się miało okazać, wstawał piękny, słoneczny
dzień. Gdy Ola przygotowywała śniadanie, słoneczko już opierało się o nasze
auto i powoli robiło się miło. Humory poprawiła nam także udana próba
naprawienia uszkodzonej wczoraj przetwornicy napięcia z 12V na 240V. Zwiedzanie
Dreamtime Cultural Centre rozpoczęliśmy od obejrzenia filmu poświęconego życiu
i kulturze Aborygenów zamieszkujących wyspy Cieśniny Torresa oraz Przylądka Jork. Po filmie, bardzo sympatyczny przewodnik oprowadził nas po ośrodku
opowiadając o zwyczajach miejscowej ludności, o ich wierzeniach i legendach,
ilustrując swą pogadankę starymi fotografiami. Następnie w wykonanej z liści
palmowych chacie przejęła nas lekko zestresowana autochtonka, która streściła
historię wysp Cieśniny Torresa z naciskiem na okres odkrycia ich przez
Europejczyków. Kolejnym punktem programu był pokaz gry na didgeridoo oraz lekcja
miotania bumerangiem, przeprowadzone przez tego samego przewodnika z którym
zaczęliśmy zwiedzanie. Najefektowniejszym rzutem popisał się Tomek duży (bumerang
przez dłuższą chwilę nie miał zamiaru wylądować), aczkolwiek i Tomek mały dał z
siebie wszystko.
Chata z liści palmowych |
Tomek rzuca bumerangiem |
Z przewodnikiem |
Na tym zakończyła się nasza wizyta i tuż po 12.00 pojechaliśmy
z powrotem do centrum Rockhampton aby coś zrobić z uszkodzoną oponą. W
warsztacie, który znaleźliśmy założyli nam tylko koło zapasowe, gdyż nie mieli
opon w tym rozmiarze. Dali nam za to namiar do swojej konkurencji, gdzie opony
były i gdzie mieliśmy nadzieję sprawę załatwić. Niestety Britz odmówił
sfinansowania tej operacji, zwłaszcza gdy okazało się, że u Sitków jeszcze jedna
opona wymaga natychmiastowej wymiany, a u nas kolejne dwie. Bardzo nas to
wkurzyło, tym bardziej, że dopiero teraz zobaczyliśmy w jak fatalnym stanie
jest ogumienie naszych kamperów. Zastanawiamy się jak można było w ogóle
wypuścić je w trasę wiedząc, iż czeka je kilkanaście tysięcy kilometrów.
Opona prawie nówka |
Cóż… Jakoś
dojedziemy do Townsville (mamy jeszcze jedną zapasówkę), a tam niech się Britz
martwi co z tym zrobić, bo nie wyobrażamy sobie by autami w takim stanie
zapuszczać się w głąb kontynentu. W zasadzie nic nie załatwiwszy, a straciwszy
tylko dwie godziny, ruszyliśmy do odległego o ponad trzysta kilometrów Mackay.
Po drodze zrobiliśmy jeden postój na szybki posiłek oraz zakupy owoców z przydrożnego
kramu i po 20.00 zatrzymaliśmy się na nocleg w centrum miasta przy punkcie
informacji turystycznej. Po kolacji spotkaliśmy się jeszcze na kilkadziesiąt
minut z Sitkami przy tradycyjnych winie i browarku.
Ola, polej! |
Przebieg dziś: 345,30 km
Razem: 2 270,10 km
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz