sobota, 21 lipca 2012

Dzień 14.

   Rano okazało się, że parking na którym spędziliśmy dzisiejszą noc jest bardzo przyjazny dla kamperów. Z tego powodu oprócz nas, stało ich tu jeszcze kilka. Po śniadaniu spuściliśmy nieczystości, nabraliśmy świeżej wody i podjechaliśmy na pobliski Rotary Lookout mieszczący się na najwyższym w miasteczku wzniesieniu. Widzieliśmy z niego odległy o kilka kilometrów uważany za największy na świecie port przeładunkowy trzciny cukrowej.

Rotary lookout

   Jako, że było słonecznie, a temperatura rosła z minuty na minutę, ulegliśmy namowom dzieciaków i z punktu widokowego pojechaliśmy na odległą o kilkanaście kilometrów w kierunku północnym Bucasia Beach. Na miejscu jednak nikt nie odważył się na kąpiel, bo po pierwsze wiał chłodny wiatr i wcale nie było aż tak ciepło, a po wtóre przy wejściu na plażę stały znaki ostrzegające przed mieszkającymi w tej okolicy krokodylami. Pospacerowaliśmy więc tylko po piasku usianym muszelkami i pomoczyliśmy nogi do kolan. No chyba, że ktoś nie zdążył uciec przed falą, to nawet trochę wyżej.

Na Bucasia Beach

Plac zabaw przy Bucasia Beach

   Z Bucasia Beach ruszyliśmy w kierunku Airlie Beach by jutro pójść na któryś z pieszych szlaków w Conway National Park. Airlie Beach to miejscowość nazywana wrotami do wysp Whitsunday, na które pływa stąd wiele promów. Po drodze stanęliśmy jeszcze by kupić piwo, którego brakło nam poprzedniego wieczoru, i przy okazji zrobiliśmy małe zakupy. Kolację przygotowaliśmy w plenerze na Conway National Park Picnic Area, gdzie dotkliwie pogryzły nas jakieś małe muszki. W międzyczasie zrobiło się ciemno, a że na tym piknikowym miejscu nie wolno było nocować, pojechaliśmy na parking pod Shute Harbour Ferry Terminal, przy którym kończyła się droga biegnąca przez Conway National Park. Po godzinie stania, gdy już przymierzaliśmy się do pójścia spać, podjechał koleś z ochrony obiektu i powiedział, że jesteśmy na parkingu, a nie kempingu. Czyli gdyby kampery były puste, to mogłyby tu stać, ale z nami w środku już nie.

Kolorowanki

   Chcąc nie chcąc musieliśmy podjechać na niedaleki Flametree Caravan Park, choć dzisiaj nie był nam potrzebny kemping. Szkoda tylko, że Sitki uiścili już opłatę parkingową za całą noc. Jako, że przez tę godzinę zdążyłem wypić już dwa browarki, do kempingu prowadziła Ola, debiutująca w roli kierowcy podczas tego pobytu w Australii. Po dotarciu na miejsce dziewczyny skorzystały z okazji i zrobiły pranie.

Tow Mater

   Nie muszę chyba już tego pisać, ale oczywiście wieczór upłynął nam miło… Noc po ładnym, słonecznym dniu zapowiada się również w miarę ciepła, więc nie podłączamy się do prądu.

P.S. Prosimy wszystkich (WSZYSTKICH) czytających o komentowanie i ewentualne zadawanie pytań, tak byśmy wiedzieli, że w ogóle kogokolwiek ta pisanina interesuje. ZAZNACZCIE SWOJĄ OBECNOŚĆ!!!

Przebieg dziś: 192,20 km
Razem: 2 462,30 km

1 komentarz:

  1. Czytamy wszyscy, ogladamy zdjecia (ktorych dalej jest co kot naplakal, nie mowiac juz o filmikach o ktore dopytuje sie Daniel). Jak tam nastroje? Zaczynacie sie juz nudzic czy jeszcze jest super? Bedziecie caly czas jechac brzegiem,czy zapuszczacie sie w dziki lad?
    buziaki od cioci Ewy i chlopakow

    OdpowiedzUsuń