Minęła nasza ostatnia noc w Australii. Czas do domu. Z naszej
dziesiątki tylko ja chciałbym tu jeszcze zostać. Najchętniej na zawsze. Cała
reszta już bardzo tęskni za Polską i ogromnie cieszy się z powrotu. Od rana w
naszym obozie panowała atmosfera radosnej krzątaniny i nie mówiło się o niczym
innym jak tylko o tym co będzie gdy już znajdziemy się w domach. Starsi rozmarzali
się na temat przygotowywanych przez babcie obiadów, a maluchy po prostu
niecierpliwie czekały spotkania z dziadkami.
Wstaliśmy dzisiaj nieco wcześniej niż zwykle, by jak najsprawniej
zacząć przygotowania do oddania kamperów i opuszczenia Australii. Po śniadaniu
dopakowaliśmy resztę rzeczy do toreb i walizek, ogarnęliśmy wnętrza aut,
spuściliśmy wszelkie nieczystości, uzupełniliśmy świeżą wodę, a na koniec
wszyscy wzięliśmy prysznic i tuż po 9.00 udaliśmy się na lotnisko.
Ostatnie chwile przy naszym kamperze |
Tam wysadziliśmy
dziewczyny i dzieci oraz wypakowaliśmy bagaże, a następnie już tylko we dwóch
pojechaliśmy do Britza. Formalności związane z oddawaniem aut nie trwały długo.
Obyło się bez komplikacji i już po dwóch godzinach wysiadaliśmy z taksówki
przed terminalem odlotów. Po kilkunastu minutach poszliśmy na odprawę,
zastanawiając się czy tym razem wszystko będzie w porządku. Było.
A dzieciaki jak zwykle na glebie |
Idziemy na odprawę |
Gwiazda |
Gdy mieliśmy
przy sobie już tylko bagaże podręczne, pozostało nam oczekiwanie na otwarcie
gateu.
Pozostał nam bagaż podręczny |
Czas ten spędziliśmy jedząc lody i włócząc się po sklepach, świadomi, że
w ciągu najbliższych dwudziestu kilku godzin męczącej podróży nie będziemy
mieli zbyt wielu okazji do poruszania się. W końcu nadeszła godzina wylotu.
Zapakowaliśmy się całą gromadą do schludnego, pachnącego Airbusa A380 Singapore Airlines, z bardzo miłą i śliczną obsługą, by już po chwili startować do
Singapuru. Ten trwający nieco ponad osiem godzin etap minął nam w miarę
przyjemnie. Trochę spaliśmy, trochę oglądaliśmy filmy, a dzieci dodatkowo grały
i głośno dokazywały.
I z czego oni się cieszą? |
Po dotarciu na miejsce zmieniliśmy tylko terminal, co
zajęło nam kilkanaście minut i prawie natychmiast wsiedliśmy do kolejnego Airbusa
A380, tym razem Lufthansy, lecącego do Frankfurtu. Niestety ten już nie był
taki ładny, przestronny i wygodnie wyposażony. A co gorsza, uroda niemieckich
stewardes pozostawia wiele do życzenia. Zwłaszcza w konfrontacji z paniami z
singapurskich linii. Tak więc kolejne dwanaście godzin lotu nie upłynęło nam
tak przyjemnie, jak poprzednie osiem. Było ciaśniej, jedzenie gorsze, a do tego
byliśmy już zmęczeni, więc podróż dłużyła nam się w nieskończoność. Gdy
wreszcie wylądowaliśmy we Frankfurcie, wciąż trwała noc, choć było już po 6.00 (w
ciągu naszej prawie dwumiesięcznej nieobecności minęło lato i ubyło sporo dnia).
Następnie pognaliśmy przez ogromne lotnisko do gateu przy którym czekał nasz samolot
do Krakowa. Chociaż przesiadka odbywała się w obrębie jednego terminalu, to przejście
zajęło nam kilkadziesiąt minut. Ostatni powietrzny odcinek podróży powrotnej
minął bardzo szybko i o 9.50 stanęliśmy na polskiej ziemi. Po odebraniu bagaży
zadzwoniłem po naszego busa, który czekał kilka kilometrów od lotniska, i
poszliśmy na parking z którego miał nas odebrać. Podczas półtoragodzinnej jazdy
do Rybnika wszyscy, z wyjątkiem szalejących dzieciaków, byliśmy padnięci. Do
domu dotarliśmy około południa, wysadzając po drodze Sitków. Pierwsza
przybiegła i przytuliła dzieciaki babcia Jadzia, a po chwili przed naszą furtką
byli już wszyscy rodzice, babcia Gizela i dziadek Staś oraz ciocia Hela.
Powitanie trwało kilka chwil, w ciągu których jeden przez drugiego, chaotycznie
i głośno, próbowaliśmy przekazywać sobie wrażenia, emocje oraz najważniejsze wiadomości.
Powitanie |
Teraz jesteśmy już w naszym dawno nie widzianym domku i szykujemy się na
wytęskniony obiad u mojej mamy – oczywiście będzie musaka!
Na tym kończymy naszą relację. Pomimo kłopotów z
dotarciem na miejsce, problemów z kamperami i nienajlepszej pogody podczas
całego pobytu, tegoroczne długie wakacje uważamy za bardzo udane, bo to co
najważniejsze, czyli towarzystwo, było pierwszorzędne. Dziękujemy wszystkim
czytającym i komentującym tego bloga, czekającym na nas w kraju rodzinom oraz
Władzi i jej ekipie za jak zwykle bardzo miłe przyjęcie nas na Antypodach.
Przebieg dziś: 21,70 km
Razem: 10 366,80 km
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz