poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Dzień 30.

   Obudziła mnie złowróżbna cisza. Odczekałem kilka minut aż pojawi się dźwięk pracującej lodówki, a gdy to nie nastąpiło, wypełzłem z nagrzanego śpiwora do wnętrza wyziębionego kampera. Przeczucie mnie nie myliło – padł akumulator życiowy. Natychmiast odpaliłem silnik by go nieco podładować, a przy okazji zagrzać w aucie przed pobudką reszty domowników. Po śniadaniu pokonaliśmy ostatnie dzielące nas od Yulary kilometry i pierwsze kroki skierowaliśmy do miejscowego Visitor Centre. Tam zaopatrzyliśmy się w mapki i pojechaliśmy na jedyny w miasteczku kemping, po drodze tankując. Yulara to bardzo mała miejscowość funkcjonująca jedynie na potrzeby przybywających tu w liczbie około pięciuset tysięcy rocznie turystów. Gdyby nie Uluru i Kata Tjuta, Yulara nie miałaby racji bytu, bo kto i w jakim celu budowałby miasteczko na środku pustyni? Na kempingu zameldowaliśmy się od razu na dwie noce i po kilkudziesięciu minutach jechaliśmy już do Uluru. Po drodze minęliśmy punkt poboru opłat za wjazd na teren Uluru-Kata Tjuta National Park. Zatrzymaliśmy się na najpopularniejszym parkingu - Mala carpark i zgodnie z planem, wyruszyliśmy na spacer wokół skały. Pokonanie ponad jedenastu kilometrów zajęło nam prawie cztery godziny. Szlak Base Walk biegnie raz bliżej, to znów w pewnym oddaleniu od Ayers Rock, dając możliwość podziwiania zarówno detali geologicznych czy poszczególnych malunków naskalnych, jak i całej okazałości góry z różnych perspektyw. Pogoda była idealna. Temperatura oscylowała w okolicach 20ºC i cały czas świeciło słońce. Dzieci pokonały całą trasę o własnych siłach, doskonale się przy tym bawiąc i stopniowo pokrywając się warstwą czerwonego pyłu. Jedynie Nadia i Gosia od czasu do czasu dosiadały swojego barana dając nieco odpocząć zmęczonym nogom.

Wyruszamy

Pierwszy odpoczynek


Na Base Walk

Dzielni piechurzy

Umorusany = szczęśliwy

Koniec wędrówki - czekamy na maruderów

 

   Wróciwszy do aut, podjechaliśmy kilka kilometrów na punkt widokowy, przygotowany specjalnie z myślą o obserwowaniu Uluru podczas zachodu słońca. Jako, że pozostało do niego jeszcze kilkadziesiąt minut, zjedliśmy na szybko resztki z wczoraj, a dzieciarnia znowu z rozkoszą poczęła ryć w czerwonej glebie. Słońce zaszło, skała pozmieniała kolory i tyle. Jak co dzień od milionów lat.


W oczekiwaniu na zachód słońca


Landszafcik


Pod pyłem - Majka



   Wróciliśmy na kemping, a Sitki jeszcze po drodze zrobili zakupy. Wszyscy jesteśmy dosyć padnięci, więc czym prędzej idziemy spać, bo jutro czeka nas pobudka o 6.00 – chcemy zobaczyć wschód słońca. Oczywiście przy Uluru.

Przebieg dziś: 73,50 km
Razem: 6 525,70 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz