Obudził
nas ziąb. Na szczęście słońce już muskało kampery swymi promieniami, więc dosyć
szybko zrobiło się przyjemnie. W takie poranki, gorąca kawa do śniadania
smakuje wyjątkowo. Zwłaszcza gdy jest to przywieziony z Polski „Anatol”,
którego dwie ostatnie saszetki zostały nam na jutro.
Po śniadaniu pojechaliśmy niecałe cztery kilometry do centrum Port Augusta, gdzie na początek odwiedziliśmy Wadlata Outback Centre – tutejsze biuro informacji turystycznej. Tam zaopatrzyliśmy się w mapki i ruszyliśmy w miasteczko. Jako, że centrum Port Augusta nie jest duże, spacer po nim pomimo ślamazarnego tempa, trwał raptem kilkadziesiąt minut. Kilka chwil spędziliśmy na Gladstone Square, gdzie dzieci poszalały na placu zabaw, a następnie poszliśmy na nabrzeże Wharflands Plaza pogapić się na łódki i wodę. Stamtąd niespiesznie wróciliśmy do aut, wstępując jeszcze po drodze do Woolworthsa oraz ponownie zatrzymując się na placu zabaw.
Niedzielna Port Augusta wywarła na nas bardzo pozytywne wrażenie. Jest cicha, spokojna i po prostu ładna. Wszędzie jest czysto, schludnie i zielono. Absolutne przeciwieństwo okropnego Coober Pedy. Na ulicach co kilkadziesiąt kroków natykaliśmy się na tablice informacyjne opisujące mijane zabudowania oraz pokazujące na starych fotografiach jak one i ich otoczenie wyglądały w przeszłości. Około 14.00 opuściliśmy Port Augusta i skierowaliśmy się do odległej o trzysta kilometrów Adelajdy. Jechaliśmy do zmroku z jedną przerwą na ugotowanie obiadu – dzisiaj pyszne steki z kangura, których dzieci nie potrafią pogryźć. Po drodze ustalaliśmy jaką trasę wybrać na powrót do Sydney. Mamy kilka wariantów i chcemy wybrać teoretycznie najcieplejszy z nich. Na pewno zrezygnujemy z Great Ocean Road, którą to mieliśmy już okazję przemierzyć piętnaście lat temu, gdy byliśmy tu po raz pierwszy. Krajobrazy od wczoraj zmieniły się diametralnie. Czerwone, pylne, płaskie i puste jak okiem sięgnąć równiny zastąpił teren pagórkowaty, zielony z licznymi, mniej lub bardziej wyschniętymi zbiornikami wodnymi. Zrobiło się za to jeszcze chłodniej. W ciągu dnia temperatura nie przekroczyła 18ºC. W związku z tym by mieć prąd, a co za tym idzie ogrzewanie, na noc zatrzymaliśmy się na kempingu Virginia Gardens Residential Park kilkanaście kilometrów od centrum Adelajdy. Wieczór spędzamy wspólnie ze starymi Sitkami. Tomek bardzo żałuje, że opuściliśmy już pustynne wnętrze Australii i jego ulubione Coober Pedy.
Poranek na prymitywnym kempingu |
Po śniadaniu pojechaliśmy niecałe cztery kilometry do centrum Port Augusta, gdzie na początek odwiedziliśmy Wadlata Outback Centre – tutejsze biuro informacji turystycznej. Tam zaopatrzyliśmy się w mapki i ruszyliśmy w miasteczko. Jako, że centrum Port Augusta nie jest duże, spacer po nim pomimo ślamazarnego tempa, trwał raptem kilkadziesiąt minut. Kilka chwil spędziliśmy na Gladstone Square, gdzie dzieci poszalały na placu zabaw, a następnie poszliśmy na nabrzeże Wharflands Plaza pogapić się na łódki i wodę. Stamtąd niespiesznie wróciliśmy do aut, wstępując jeszcze po drodze do Woolworthsa oraz ponownie zatrzymując się na placu zabaw.
Na huśtawce |
Wharflands Plaza |
Znowu na placu zabaw |
Niedzielna Port Augusta wywarła na nas bardzo pozytywne wrażenie. Jest cicha, spokojna i po prostu ładna. Wszędzie jest czysto, schludnie i zielono. Absolutne przeciwieństwo okropnego Coober Pedy. Na ulicach co kilkadziesiąt kroków natykaliśmy się na tablice informacyjne opisujące mijane zabudowania oraz pokazujące na starych fotografiach jak one i ich otoczenie wyglądały w przeszłości. Około 14.00 opuściliśmy Port Augusta i skierowaliśmy się do odległej o trzysta kilometrów Adelajdy. Jechaliśmy do zmroku z jedną przerwą na ugotowanie obiadu – dzisiaj pyszne steki z kangura, których dzieci nie potrafią pogryźć. Po drodze ustalaliśmy jaką trasę wybrać na powrót do Sydney. Mamy kilka wariantów i chcemy wybrać teoretycznie najcieplejszy z nich. Na pewno zrezygnujemy z Great Ocean Road, którą to mieliśmy już okazję przemierzyć piętnaście lat temu, gdy byliśmy tu po raz pierwszy. Krajobrazy od wczoraj zmieniły się diametralnie. Czerwone, pylne, płaskie i puste jak okiem sięgnąć równiny zastąpił teren pagórkowaty, zielony z licznymi, mniej lub bardziej wyschniętymi zbiornikami wodnymi. Zrobiło się za to jeszcze chłodniej. W ciągu dnia temperatura nie przekroczyła 18ºC. W związku z tym by mieć prąd, a co za tym idzie ogrzewanie, na noc zatrzymaliśmy się na kempingu Virginia Gardens Residential Park kilkanaście kilometrów od centrum Adelajdy. Wieczór spędzamy wspólnie ze starymi Sitkami. Tomek bardzo żałuje, że opuściliśmy już pustynne wnętrze Australii i jego ulubione Coober Pedy.
Nocne Polaków rozmowy |
Przebieg dziś: 279,70 km
Razem: 8 285,20 km
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz