środa, 22 sierpnia 2012

Dzień 46.

   To już jest koniec. Gdy dzisiejszego wieczoru zaparkowaliśmy na podjeździe do Władzinego domu, zamknęła się nasza licząca ponad dziesięć tysięcy kilometrów pętla po kraju kangura. Przeleciało…

   Ze schludnego kempingu wyjechaliśmy tuż po 10.00, by po niecałej godzinie zostawić kampery pod stacją kolejową w Narwee, znajdującą się kilkaset metrów od Władzi. Stąd pojechaliśmy kolejką podmiejską na Kings Cross. Spacer po tej dzielnicy rozpusty, pełnej tanich schronisk młodzieżowych, kafejek internetowych i oczywiście domów publicznych, rozpoczęliśmy od chlapania się w wyglądającej jak gigantyczny dmuchawiec, fontannie.

Fontanna na Kings Cross


Doszliśmy aż do Oxford Street, którą wróciliśmy do centrum, posilając się w Hyde Parku przy kolejnej fontannie.

Lidka przy reklamie swojego ulubionego napoju

Widok na centrum

Przy jeszcze innej wielką radochę sprawił nam wszystkim, a w szczególności dzieciom, pan robiący przeróżnej wielkości bańki mydlane.

Ale bania...

Tomek goni bańki

Na co mnie stać?

   Po dotarciu w okolice Queen Victoria Building wsiedliśmy do Sydney Monorail – jednoszynowej kolejki robiącej pętlę przez centrum i Darling Harbour. Przejażdżkę zakończyliśmy nieopodal Town Hall Station – stacji z której wróciliśmy do Narwee. Maja bardzo już chciała spotkać się z babcią Władzią. Czym prędzej podjechaliśmy więc na Mercury Street, by już po chwili witać się z domownikami. Dzieci zaczęły natychmiast szaleć, froterować sobą podłogę i ogólnie demolować salon. Uspokoiły się dopiero, gdy każde z nich dostało od jednego ze studentów paczkę chipsów. Chwilę pogadaliśmy, a następnie wróciliśmy do kamperów by położyć dzieci spać. Późnym wieczorem, nakarmiwszy Piotra i studentów, odwiedziła nas Władzia. Imprezowaliśmy miło do popółnocy przy rumie Bundaberg i winie. Tym samym zaczęliśmy świętowanie moich czterdziestych urodzin.

Przebieg dziś: 57,50 km
Razem: 10 281,70 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz