To już
jest koniec. Gdy dzisiejszego wieczoru zaparkowaliśmy na podjeździe do Władzinego
domu, zamknęła się nasza licząca ponad dziesięć tysięcy kilometrów pętla po
kraju kangura. Przeleciało…
Ze schludnego kempingu wyjechaliśmy tuż po 10.00, by
po niecałej godzinie zostawić kampery pod stacją kolejową w Narwee, znajdującą
się kilkaset metrów od Władzi. Stąd pojechaliśmy kolejką podmiejską na Kings
Cross. Spacer po tej dzielnicy rozpusty, pełnej tanich schronisk młodzieżowych,
kafejek internetowych i oczywiście domów publicznych, rozpoczęliśmy od
chlapania się w wyglądającej jak gigantyczny dmuchawiec, fontannie.
Fontanna na Kings Cross |
Doszliśmy
aż do Oxford Street, którą wróciliśmy do centrum, posilając się w Hyde Parku
przy kolejnej fontannie.
Lidka przy reklamie swojego ulubionego napoju |
Widok na centrum |
Przy jeszcze innej wielką radochę sprawił nam
wszystkim, a w szczególności dzieciom, pan robiący przeróżnej wielkości bańki
mydlane.
Ale bania... |
Tomek goni bańki |
Na co mnie stać? |
Po dotarciu w okolice Queen Victoria Building wsiedliśmy do Sydney Monorail –
jednoszynowej kolejki robiącej pętlę przez centrum i Darling Harbour.
Przejażdżkę zakończyliśmy nieopodal Town Hall Station – stacji z której
wróciliśmy do Narwee. Maja bardzo już chciała spotkać się z babcią Władzią.
Czym prędzej podjechaliśmy więc na Mercury Street, by już po chwili witać się z
domownikami. Dzieci zaczęły natychmiast szaleć, froterować sobą podłogę i
ogólnie demolować salon. Uspokoiły się dopiero, gdy każde z nich dostało od jednego
ze studentów paczkę chipsów. Chwilę pogadaliśmy, a następnie wróciliśmy do
kamperów by położyć dzieci spać. Późnym wieczorem, nakarmiwszy Piotra i studentów,
odwiedziła nas Władzia. Imprezowaliśmy miło do popółnocy przy rumie Bundaberg
i winie. Tym samym zaczęliśmy świętowanie moich czterdziestych urodzin.
Przebieg dziś: 57,50 km
Razem: 10 281,70 km
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz