Dla
niektórych z nas poranek do najprzyjemniejszych nie należał. Ola, Władzia i
Tomek czymś się wczoraj struli i w zasadzie do południa nie byli w stanie
funkcjonować. W związku z tym na zaplanowaną wycieczkę do Sydney Olympic Park
pojechaliśmy dopiero o 13.00. Wcześniej na ile zdrowie pozwalało, pakowaliśmy
torby i walizki, szykując się do jutrzejszego opuszczenia kamperów. Po
kompleksie olimpijskim Sydney 2000 szwendaliśmy się godzinę z hakiem przy
niezwykle silnym i porywistym wietrze.
Znicz olimpijski |
Nasza medalistka |
Następnie pojechaliśmy na znany nam już
z początku pobytu w Australii Grand Pines Caravan Park położony nieopodal
lotniska. Tutaj zaczęliśmy szykować się do zorganizowanej przez Władzię
urodzinowej kolacji w Club Rivers. Rezerwację mieliśmy zrobioną na 18.00, więc trzeba
się było spieszyć.
A Tomcio bawi się w najlepsze |
Tuż po 17.00 wyjechaliśmy i po pięćdziesięciu minutach
byliśmy na miejscu. Prócz Władzi i Piotra, spotkaliśmy się z niewidzianym od
dziesięciu lat Adamem (był sam, gdyż Alice jest akurat na Tajwanie) oraz
poznaliśmy teściów Moniki: Jenny i Kena. Niestety stan zdrowia Kyle’a uniemożliwił
mu i tym samym Monice, przyjazd do klubu. Szkoda, bo bardzo cieszyliśmy się, że
ich znowu zobaczymy. Było bardzo sympatycznie. Dzieciaki dokazywały na
niewielkim placu zabaw w stylu naszego Figloraju, my zjedliśmy smaczną kolację,
a później na stół wjechał „upieczony” przez Władzię tort ze świeczkami.
Moje czterdzieści świeczek |
Spotkanie
skończyło się po 21.00. Pożegnanie chwilę trwało, no bo w końcu następny raz zobaczymy
się najwcześniej za pięć lat.
Wychodzimy z Club Rivers |
Spod klubu wróciliśmy na nasz kemping,
położyliśmy dzieciaki spać i jeszcze na chwilę spotkaliśmy się z Sitkami
próbując dokonać odprawy na jutrzejszy lot. Bezskutecznie. Zastanawiamy się czy
wróży to nam podobne przygody jak podczas podróży w tę stronę.
Przebieg dziś: 63,40 km
Razem: 10 345,10 km
jeszcze raz zyczymy solenizantowi superanckiej 40stki i tym razem rozbudzonym juz glosem spiewamy sto lat!
OdpowiedzUsuń