Obudziliśmy
się dość wcześnie i ze zdumieniem stwierdziliśmy, że jesteśmy sami. Auta Sitków
nie było. Gdy mieliśmy już przygotowane śniadanie, przyjechał sitobus ze świeżą
bagietką dla nas – zostanie na później. Okazało się, że brakło im wody i
pojechali poszukać jakiegoś kranu, ale bez powodzenia. W międzyczasie poszedłem
kupić bilety na zaplanowany wczoraj rejs. Podczas
śniadania wokół naszych kamperów uwijały się miejscowe ptaszki.
Papużka |
Kukabura |
O 10.00 wpuszczono nas do starego
portu, a następnie weszliśmy na pokład parostatku Alexander Arbuthnot.
Alexander Arbuthnot |
Tam
patrzyliśmy jak palacz obsługuje kocioł parowy oraz dokłada drew do paleniska,
słuchaliśmy opowieści sternika i tak przez godzinę płynęliśmy rzeką Murray.
Palacz |
Na rzece |
Po
powrocie do portu zwiedziliśmy z przewodnikiem stare nadbrzeże z oryginalnymi
zabudowaniami i urządzeniami z czasów gdy Echuca była największym śródlądowym
portem na południowej półkuli.
Nasz przewodnik z epoki |
Tęcza w porcie |
Następnie już sami poszliśmy do dwóch hoteli z okresu
świetności miasteczka. W Star Hotel, zeszliśmy do piwnicy, która gdy hotel
stracił licencję na wyszynk, pełniła rolę nielegalnej speluny. Prowadził z niej
na tyły budynku tajny, zamaskowany tunel, z którego korzystano podczas nalotów
policji. Tym co z niego pozostało, mieliśmy okazję przejść. W Bridge Hotel
zobaczyliśmy pokoje z oryginalnym umeblowaniem i wystrojem. Aż trudno uwierzyć,
że w tamtych czasach był on uważany za najlepszy hotel w Australii poza
Melbourne. Na obiad wróciliśmy do Star Hotel, którego restauracja wydała nam
się najprzyjemniejsza ze wszystkich. Kończąc naszą wizytę, przespacerowaliśmy się portową, niestety deszczową uliczką i ruszyliśmy w drogę do Canberry.
Portowa uliczka |
Na noc zatrzymaliśmy się na
kempingu w Wodonga. Deszcz, który zaczął padać jeszcze w Echuca przerodził się w
porządną ulewę, tak że teraz wychodząc z kampera, wchodzimy w bagno.
Przebieg dziś: 245,00 km
Razem: 9 368,00 km
I git...
OdpowiedzUsuń